wtorek, 4 września 2012

Roxanne : Pozwól, że opowiem Ci o znajomości, która trwa chociaż nie jest pewna swojej przyszłości

     

      Roxanne obudziła się. Paul jeszcze spał. Dziewczyna spojrzała na niego i nagle zaczęły dręczyć ją wyrzuty sumienia. Wyjęła komórkę z torby. Dostała wiadomość od Edwarda, że wraca dziś rano, a wieczorem jest umówiony ze Scotem. Roxanne też.
      - Fuck ! – zaklęła cicho, ale tak, by nie obudzić Paula.
      Powoli usiadła na skrawku łóżka i zaczęła zbierać ubrania z podłogi. Wyszła tak po prostu, znikając z jego życia. Złapała taksówkę i pojechała do hotelu. Obiecała sobie, że już nigdy nie spotka się z Paulem. Ręce jej drżały na samą myśl o tym. Z trudem powstrzymywała łzy.
       W recepcji spytała, czy Edward już przyjechał. Odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, że ma być za godzinę. Pobiegła do pokoju, by wziął prysznic i lekko się ogarnąć. W samej bieliźnie i idealnie białym szlafroku wyszła na balkon. Zapaliła papierosa i choć było jej cholernie zimno, to czuła się dziwnie przyjemnie.
         Przez resztę dnia Roxanne  nie nudziała się. Zadbał o to Edward, który zabrał ją do SPA. Claythrone już nie myślała o Paulu. Mogła się odprężyć. Przez te kilka godzin czuła się wolna; czuła się tak, jak zeszłej nocy.

      Edward zaplanował wylot z Polski na środę, ale musiał go przełożyć z różnych względów. Głównie chodziło o Scot’a, który okazał się naprawdę twardą sztuką i Claythrone nie potrafił w żaden sposób go namówić. Roxanne była chora i ona też nie mogła mu pomóc. Z jednej strony cieszyła się z tego powodu, ale z drugiej wiedziała, że i tak ją to czeka. Poza tym im dłużej była w Polsce tym więcej myślała o Paulu.
      Roxanne dobrze wiedziała, że jej choroba wywołana jest właśnie tym. A raczej nim. I właśnie dlatego Edward przełożył wyjazd na poniedziałek.
     Wieczorami wymykała się na na balkon, by choć na moment spojrzeć na Rzeszów nocą. Stała wtedy oparta o zimną, metalową barierkę i paliła papieros za papierosem. Korzystała jak mogła z tych kilku wieczorów bez Edwarda, kiedy to wychodził w sprawach „biznesowych”
     We czwartek Roxanne nadal czuła się fatalnie. Nie mogła nic przełknąć i cały ranek przesiedziała w łazience.
     - Byś poszła do jakiegoś lekarza – mruknął Edward, wiążąc krawat. – Ja ci przypominam, że jutro wieczorem mamy kolację ze Scot’em i nie zamierzam tego przekładać, bo ciebie boli głowa czy brzuch.
     Roxanne nie zareagowała na to.
     - Masz – powiedział Edward, rzucając banknot na łóżko. I wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami.
     Claythrone wzdrygnęła się i oparła o ścianę w łazience. Czuła, że nie ma już na nic sił. Nawet na tyle, by podnieść się i cokolwiek zrobić. Straciła poczucie czasu. Nie wiedziała, która godzina, czy zasnęła, czy coś jadła. Czuła jakby odlatywała i wtedy ktoś zapukał. Z trudem się podniosła, odgarnęła włosy i próbowała się nie przewrócić.
     Zmroziło ją, gdy zobaczyła, kto stoi w drzwiach.
     - Mój Boże, Roxanne! Wyglądasz fatalnie, połóż się.
     Paul znów był opiekuńczy i czuły, i taki… taki inny niż wszyscy. Nawet nie był zły na nią.
      - Ale… co ty tutaj robisz?
      - To teraz nie jest ważne. Skoczę do apteki, dobrze? A ty się nie ruszaj z łóżka. – Paul już chwycił klamkę, ale nagle odwrócił się. - Albo nie. Jedziemy do lekarza. 
     Roxanne półprzytomna wsiadła do taksówki. Zamknęła oczy i coraz mocniej ściskała dłoń Paula. I całe szczęście, że szpital był blisko, bo obydwoje czuli się dość niezręcznie.
     - To pana żona? - spytała pielęgniarka, lustrująca ich dokładnie.
     - Nie, niestety nie. To przyjaciółka.
     - No dobrze, proszę tu poczekać, my się nią zajmiemy.
     Pielęgniarka zabrała Roxanne do gabinetu. Paul usiadł na plastikowym krzesełku i zacisnął pięści. Dopiero niedawno zdał sobie sprawę, że Roxanne naprawdę coś dla niego znaczy i to nie jest zwykłe zauroczenie. Wiedział też, że ona ma męża, ale z tego co widział, nie układało im się dobrze. Tomek niestety nic nie chciał mu powiedzieć na jej temat. Roxanne  także nie była zbyt rozmowna i Paul nie wiedział, co jest tego przyczyną. Tak bardzo chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak.
      Dodatkowo cały czas myślał, o tamtej nocy. Było mu tak kurewsko dobrze i już wyobrażał sobie poranek z Roxanne, gdy ta nagle zniknęła. Chciał jej szukać, ale poddał się, bo widocznie musiała mieć powód. Początkowo był zły na nią, ale złość zniknęła i chciał ją odnaleźć. Był prawie pewien, że już wyjechała. Miał szczęście.
     Ale to dopiero początek.
     Pielęgniarka wyszła z gabinetu. Paul od razu do niej podszedł.
     - Co z nią? Nic poważnego, prawda?
     - Spokojnie. Badanie trochę się przeciągnie. Proszę się nie martwić - pielęgniarka uśmiechnęła się blado i  weszła do innego gabinetu.
     Paul westchnął i ponownie usiadł na krzesełku. Zaraz miał mieć trening, ale nie mógł tak po prostu zostawić Roxanne. Zadzwonił do trenera, mówiąc, że coś mu wypadło. Obiecał, że jutro stawi się na czas. Trener nie był zbyt zadowolony tą wiadomością, bo zbliżał się ważny mecz, ale zgodził się.
     Po dość długim czasie, Roxanne w towarzystwie lekarza, wyszli na korytarz.
     - Pana żona czuje się już lepiej. Radziłbym trochę bardziej o nią zadbać. Dałem już pana żonie receptę na kilka leków.
     Paul już chciał zaprzeczyć jakoby Roxanne miała być jego żoną, ale bardziej jego uwagę przykuła jej smutna mina. Lotman podziękował lekarzowi i poczekał aż wróci on do gabinetu.
     - Co się stało? - spytał szybko, patrząc jej w oczy. Roxanne  jednak nie chciała mu nic mówić i odwracała wzrok.
    - Chcę do hotelu. Zabierz mnie tam, proszę.
    - Nie. Dopóki mi nie powiesz, co się stało, nigdzie cię nie odwiozę. - Paul złapał ją za ramiona.
    Roxanne spojrzała na niego chłodno.
    - W takim razie pojadę sama. Nie chcę twojej pomocy - warknęła i wyrwała się z niego uścisku.
    - Poczekaj ! - krzyknął tak, że cała poczekalnia zwróciła na niego oczy. - Przepraszam, ale nie jesteś dla mnie obojętna, więc chcę wiedzieć - szepnął do niej.
     Roxanne zagryzła wargę.
     - Okej, ja chyba też przesadziłam. Myślę, że jeśli ci o tym nie powiem, a wyjadę, okażę się największą suką na świecie.
     Paul zmarszczył brwi, ale nic z tego nie rozumiał.
     - Chyba czas ci wszystko wyjaśnić. Możemy się przejść?
     Obok szpitala rosło kilka drzew i stało kilka ławek. Nie można było nazwać tego parkiem. Po prostu kilka drzew. Paul i Roxanne usiedli na na jednej z ławek. 
     - To zaczęło się już dawno - zaczęła. - Poznałam Edwarda, mojego męża, będąc już na studiach. Imponował mi i chciał żebym zagrała w jego filmie. Zgodziłam się, a potem wzięliśmy ślub. Rodzice byli dumni, wszystko zaczęło się układać. Dopiero potem zobaczyłam, jaki Edward jest naprawdę - Roxanne zagryzła wargę. - Zaczął mnie po prostu wykorzystywać. Stałam się jego zabawką. 
    - Chwila. Co masz na myśli mówiąc wykorzystywał mnie? - wtrącił Paul. 
    - Musiałam... musiałam przekonywać aktorów, producentów. Chyba rozumiesz, co mam na myśli. 
    - Niestety domyślam się. Boże, Roxanne, czemu ty od niego nie odejdziesz? 
    - Sama nie wiem. Boję się. Ty nie wiesz, do czego on jest zdolny. - Paul pokręcił głową. - Ale to nie wszystko. 
    Lotman zmarszczył czoło.
    - Co masz na myśli? 
    - Niedawno poznałam faceta. Jest cudowny. Spędziłam z nim bardzo piękne chwile. Potrzebowałam tego.  Imponuje mi, ale nie władzą, jak Edward, ale tym, że jest wolny. - Paul mimowolnie uśmiechnął się. - Teraz nie wiem, co będzie. Chcę z nim być, ale boję się. Nie wiem, czy on tego chce. Nie wiem, czy chce po tym co usłyszał. Ja się chyba w nim zakochałam. 
    - Roxanne... - szepnął Paul, ale ona nie zwróciła na to uwagi i kontynuowała. 
    - Ale on jeszcze nie usłyszał wszystkiego. Pewnie będzie zaskoczony na wiadomość, że będzie ojcem. 
    Te słowa do Paula dotarły bardzo późno. Z początku jakby w ogóle nie usłyszał ostatniego zdania. Potem kazał Roxanne powtórzyć. A gdy w końcu to do niego dotarło to zaczął krzyczeć i ją całować.
    - Ale Paul! To nie takie proste. Co z Edwardem? 
    - Czemu ty się nim przejmujesz? Masz mnie i obiecuję, że już nigdy nie będziesz się bać. 
    Pocałował ją w czółko i mocno przytulił, jakby już nigdy nie chciał wypuszczać. 


    Dochodziła osiemnasta. Roxanne siedziała wygodnie na łóżku, piłując paznokcie. Wyglądała na spokojną, choć wiedziała, że za godzinę ma spotkanie ze Scot'em i wiedziała też, że na pewno nie pójdzie na nie. Domyślała się reakcji Edwarda, ale dziś była już pewna. I najważniejsze - nie bała się. 
    Do pokoju wpadł Edward. Przez chwilę lustrował Roxanne, po czym powiedział :
    - Czy ty się dobrze czujesz? - warknął. 
    - Nie za bardzo. Byłam u lekarza, jak kazałeś. Przepisał mi te leki i kazał leżeć w łóżku - powiedziała spokojnie z nutką ironii, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Edwarda. 
    - Gówno mnie to obchodzi. Masz się ubrać i iść na spotkanie ze Scot'em! 
    - Mówiłam, że nie mogę. 
    Edward podniósł rękę. 
    - Tylko spróbuj mnie uderzyć, a pożałujesz - powiedziała ostro. - Ach, kochanie - przewróciła oczami i ciągnęła dalej - jestem w ciąży. 
    Claythorne usiadł. Kilka razy otwierał usta, by coś powiedzieć, ale nie mógł. Przejechał dłonią po twarzy i westchnął głośno. Wydawało się, że złagodniał, że jednak zależy mu na żonie. 
    - Mogę wiedzieć z kim? Bo na pewno nie ze mną. Dobrze wiesz, że jestem bezpłodny. 
    - To już chyba nie twoja sprawa. 
    Roxanne zmarszczyła czoło i nadal zajęta była piłowaniem paznokci. Między nimi zapadła głucha cisza, gdy zupełnie nagle do ich pokoju wszedł Scot. Edward zaczął głośno oddychać i ni stąd, ni zowąd rzucił się na Mark'a. 
    - To ty! Ty zrobiłeś jej dziecko! - krzyczał, szarpiąc go za koszule. 
    - Edward, zostaw go! Proszę ! 
    Claythorne uspokoił się nieco i usiadł na łóżku. Scot cały się trząsł, ale nic nie mówił. 
    - Zaufałem ci - zaczął cicho Edward. - A ty przeleciałeś mi żonę. Wróć! Żebyś ty chociaż umiał ją przelecieć. A ty po prostu zrobiłeś jej dziecko! 
    - Ale ja... 
    - Stop ! - ryknęła Roxanne. - Mógłbyś się zamknąć i mnie posłuchać? - zwróciła się do męża. - To wcale nie jest jego dziecko! - wskazała na Scot'a. 
    - A czyje, do kurwy nędzy? Z innym się puszczałaś?! 
    -Tylko nie puszczałaś! Nas już nic nie łączy, Edward. Chcę rozwodu i mnie nie powstrzymasz. A teraz cię żegnam. I pana też - zwróciła się do Mark'a.
    Wzięła niewielką walizkę i wyszła, mając nadzieję, że już nigdy nie spotka kogoś takiego jak Edward. Przed hotelem czekał na nią Paul. 
    - Udało się? Nic ci nie zrobił? 
    - Spokojnie. Wszystko jest okej. Um.. Paul? 
    - Tak? 
    - Nie rozmawiajmy o tym. Zabierz mnie do jakiegoś parku, albo na kawę. Gdziekolwiek. 

______
KONIEC. 
Wybaczcie, że Paul był tu taki idealny i że musieliście tak długo czekać. Nie obiecuję poprawy, bo rok szkolny zaczął się wręcz hardcorowo. 
Trzymajcie się ciepło :)*


4 komentarze:

  1. Czyżbym miałą dostąpić zaszczytu bycia pierwszą? <3
    Uwielbiam Paula tutaj. I szkoda mi, że już koniec, ale na Słonecznika też czekam ^^
    Edward to jest sucz i Chwała Bogu, ze Roxanne z nim skończyła. Nawet by dzieci mieć nie mogli! A tu, proszę, czeka ją piękna przyszłość z Lotmanem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki dobry, opiekuńczy, przewrażliwiony, uśmiechnięty Paul to dobry Paul. Chciałoby się takiego znaleźć, nie zaprzeczę.
    Szczęście, że Roxanne odważyła się i przerwała tą toksyczną nić, która trzymała ją koło Edwarda.
    No, to nie pozostaje nic innego jak życzyć im szczęścia i zdrowego bobasa.

    OdpowiedzUsuń
  3. słodko, romantycznie, no i..
    i nie wiem jak.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, to dobre jest. Chyba jeszcze nigdy nie czytałam niczego z Paulem w roli głównej, a Twój podoba mi się bardzo.

    OdpowiedzUsuń