Tym razem celem podróży Edwarda była Polska, a
konkretnie Rzeszów. Tutaj, jak to mówił Edward, jest bardzo ważny producent,
który musi być jego. Tak samo jego była Roxanne. Ona była tylko
jego własnością, która miała zapewniać kontrakty, umowy. Nie była już tą samą
dziewczyną.
Teraz była Roxanne Claythrone.
W Rzeszowie wylądowali koło godziny szesnastej. Pogoda
była taka sobie, choć dla Roxanne była okropna. Mieszkała w końcu w
słonecznym Miami. Wysiadając z czarnej limuzyny otworzyła parasol i szybko się
pod niego schowała. Zielone szpilki stukały o purpurową kostkę, jaką był
wyłożony chodnik. Obok niej szedł Edward, a otaczała ich grupa facetów w
garniturach. Zawsze.
Weszli do jednego z najlepszych hotelów. Dostali pokój
taki, jak każdy inny. Z łazienką i balkonem.
- Idź się odśwież, umaluj. Masz tydzień na przekonanie
Scot’a, rozumiesz? – powiedział Edward, który spojrzał się na nią tylko przy
wymawianiu ostatniego słowa.
Roxanne beznamiętnie
skinęła głową. Zdjęła biały płaszcz, zielone szpilki i udała się do
łazienki. Wzięła krótki prysznic na
zwykłe odświeżenie się. Gdy wróciła do pokoju Edwarda już nie było. Na drzwiach
wisiała tylko biała sukienka.
Dochodziła osiemnasta. Roxanne była już gotowa.
Cały strój załatwiał jej Edward. Ona miała tylko za zadanie umalować się i
ubrać. I to zrobiła.
Zjechała windą na dół. Tam czekali na nią ochroniarze,
a także Edward. Razem pojechali na kolejną akcję charytatywną, gdzie był owy
Scot. Deszcz przestał już padać, a na niebie widać było kilka gwiazd.
Weszli do środka. Panował tam chaos, ale jakby
kontrolowany. Kelnerzy biegali, zabawiając gości i serwując im coraz to nowsze
drinki. Jakiś mężczyzna zabrał płaszcz Roxanne i powiesił go w szatni.
Teraz doskonale widać było jej białą sukienkę, odsłaniającą ramiona i piersi.
Złapała Edwarda za ramię i we dwójkę zeszli na dół. Usiedli przy jednym z
kilkudziesięciu małych, okrągłych stoików. Niedługo potem dołączył do nich
mężczyzna. Był ciut starszy od Ewarda.
- Roxanne, to właśnie Mark Scot – przedstawił
go.
- Miło mi – odparł, muskając ustami jej delikatną
dłoń.
- Mi też.
Chwilę potem Roxanne musiała robić ładne miny i
słuchać Edwarda i Scot’a rozmawiających o nowym filmie jej męża, ale nie tylko.
Co chwila upijała łyk wody, czasem drinka, przyniesionego przez kelnera. Scot
posyłał jej pojrzenia. Edward udawał, że nie widzi, jak producent flirtuje z
jego żoną. Przecież tak było zawsze.
Impreza nie nabierała jakiegoś nadzwyczajnego tempa.
Każdy robił to, co chciał. Bądź musiał. Akcje charytatywne trwały, choć Edwarda
to kompletnie nie interesowało. Pojawiał się często, ale tylko po to, by być
bardziej rozpoznawalnym. Nie był reżyserem bardzo wylansowanym, dlatego musiał
sobie trochę pomóc. Albo pomóc musiała mu Roxanne.
Wrócili do hotelu późno w nocy. Edward, trochę
wstawiony, chwalił żonę.
- Scot był tobą zachwycony ! – powtarzał wciąż,
głaszcząc ją po ramieniu.
Odrzucała jego ruchy i próbowała usnąć. Powieki same
się zamykały. Była zmęczona już chyba wszystkim. Ale Edward nie dawał spokoju.
Musiała ulec.
Obudziła się rano całkiem sama. Przez białe zasłony
wpadały promienie słoneczne. Przez chwilę poczuła się jak w domu.
Westchnęła głośno i wstała z łóżka. Zarzuciła na swoje
nagie ciało szlafrok. Wzięła długi, odprężający prysznic. Próbowała nie myśleć
o tym, że dziś ponownie spotka się ze Scotem. Nie chciała już tak żyć, a kim by
była bez Edwarda? Nikim.
Założyła na siebie jeansy, turkusową bluzkę, adidasy i
wyszła z hotelu. Miała dość tej atmosfery. Chciała pozwiedzać miasto. Pierwszy
raz była w Polsce. I może ostatni, a Rzeszów wydawał jej się przyjemny.
Zjadła śniadanie w jednej z pobliskich restauracji.
Wypiła kawę bez mleka, zapaliła papierosa. Wydawała się być wolna. Nie chciała
wracać, ale musiała. Roxanne doskonale znała zasady tej gry. Doskonale
wiedziała do czego Edward jest zdolny. Zwyczajnie nie mogła uciec.
Zapaliła kolejnego z rzędu. Już nie wiedziała ile
wypaliła. Dopiero po kilku minutach, gdy chciała sięgnąć po kolejnego
papierosa, zorientowała się, że wypaliła całą paczę.
Zaklęła.
Była jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Czuła, że sama
sobie nie poradzi. Wyszła z restauracji, zostawiając po sobie tylko spory
napiwek. Nie wiedziała z początku gdzie iść. Była pewna tylko tego, że sama
sobie nie poradzi.
Już po kilku minutach czekała aż przyjmie ją
psycholog. Chodziła do nich regularnie. W Miami miała swojego osobistego, o
którym Edward nic nie wiedział. Tutaj musiała iść rozmawiać z zupełnie obcą jej
osobą. Ale potrzebowała tego. Inaczej wykończyłaby się psychicznie.
- Roxanne Claythrone? – usłyszała niski,
wyrazisty głos.
Uniosła wzrok i ujrzała dość wysokiego, w średnim
wieku mężczyznę. Był ubrany w jasną koszulę. Cały czas delikatnie się
uśmiechał.
Wstała i weszła do jego gabinetu. Nie pytał o nic. To Roxanne
miała mówić, a on słuchać.
- Tomek Wasilewski. Z doświadczenia wiem, że łatwiej
mówić do kogoś na Ty, więc jeśli chcesz, to Marek jestem. – Podał jej
dłoń i obdarzył promiennym uśmiechem.
- No dobrze – zgodziła się niepewnie.
- Więc, słucham cię, Roxanne
– spojrzał na nią spod okularów, które jak sądziły były tylko dla ozdoby, bądź
też wydawania się bardziej mądrym.
Opowiadała. Lekko i swobodnie. Obecność Wasilewskiego
sprawiała, że jej dusza przypominała lilię płynącą po tafli spokojnego jeziora.
Marek co kilka chwil posylał jej krótkie spojrzenia, po to, by wiedziała, że
jej słucha.
Gdy skończyła mówić odetchnęła z ulgą. Powiedziała
wszystko to, co chciała i czuła się o niebo lepiej. Nawet kilka papierosów nie
działa tak uspokajająco jak rozmowa. Przynajmniej dla Roxanne.
- Przecież ty uciekasz od problemów – stwierdził
Wasilewski, co doprowadziło Roxanne do zirytowania. To samo słyszała od
swojego psychologa. I to samo powtarza, ale wie, że to niemożliwe. Niemożliwym
jest uciec od Edwarda.
Uśmiechnęła się pod nosem i wywróciła oczami.
- Mogę zapalić? – spytała już nawet nie oczekując na
reakcję Wasilewskiego. Po prostu wyjęła papierosa i zapaliła.
- Uciekasz nadal – powiedział już twardo i założył
nogę na nogę.
Zaciągnęła się zupełnie ignorując psychologa.
- Chyba mi już lepiej. Możliwe, że niedługo tu jeszcze
wpadnę – puściła mu oko i wyjęła portfel. – Ile płacę?
Gdzieś w okolicy kręcił się mężczyzna. Silnie
zbudowany, wysoki. Właśnie wracał z porannego treningu w dobrym nastroju. Z
resztą jak zwykle. W Rzeszowie czuł się dobrze i chciał tu zostać. Nie miał nic
do stracenia. Był wolnym człowiekiem. Bez większych problemów, oprócz tych z
przyjęciem zagrywski. Grozer na treningach doprowadzał go do białej gorączki.
Skręcił w ulicę Hetmańską. Szedł pewnym, szybkim krokiem.
Wszedł do jednego z budynków. Przywitała go jak zwykle Asia. Spytał o
Wasilewskiego.
- Za chwilę kończy. Chyba. Poczekaj chwilę. Jakaś
dziewczyna tam jest.
Kiwnął głową i usiał na plastikowym krześle. Lekko się
niecierpliwił. Stukał opuszkami palców o umięśnione uda. Rozglądał się dookoła,
sprawdzał godzinę. Wszystko to dla zabicia czasu.
W końcu Wasilewski wyszedł, a raczej najpierw otworzył
drzwi pięknej brunetce. Podziękowała mu za rozmowę i musnęła delikatnie jego
policzek. Na pożegnanie.
- Paul! – krzyknął Tomek, gdy brunetka już odeszła do
Asi, by zapłacić.
Siatkarz szybko odwrócił głowę w stronę Wasilewskiego.
Kątem oka ciągle zerkał na kobietę. Chciał ukraść jej choć jedno spojrzenie.
- Tomek, przyszedłem po klucze od bloku. Rano ci je pożyczałem,
pamiętasz?
Wasilewski zmarszczył brwi.
- Tak? – dopytał. – Ah, tak ! Poczekaj chwilkę.
Mężczyzna zniknął za drzwiami swojego gabinetu, a Paul
odwrócił się w stronę Asi bądź raczej tajemniczej brunetki. Nie było jej. Paul
zmarszczył brwi i wzruszył ramionami.
- Proszę
klucze. – Tomek uśmiechnął się do niego szeroko. – Chcesz może kawy?
- Nie, dzięki. Idę do domu trochę odpocząć. Po
południu mam trening.
Paul uścisnął dłoń Wasilewskiego i odwrócił się na
pięcie. Wtedy zobaczył torebkę.
- Aśka,
twoja? – spytał, kładąc ręce na stoliku.
-
Cholera, pewnie ta dziewczyna zapomniała. Może jeszcze ją dogonisz, co?
Lotman nie zastanawiał się dłużej i wybiegł z budynku
jak poparzony. Rozejrzał się dookoła, ale nie widział nigdzie brunetki. Spuścił
głowę i spojrzał na torebkę. Razem z nią wrócił do domu.
Rzucił torbę treningową w kąt i zaczął przeglądać
dokumenty. Wiedział, że to może niezbyt kulturalne, ale to jedyny sposób
znalezienia brunetki.
- No
proszę. Roxanne Claythrone, lat dwadzieścia pięć, zamieszkała w Miami.
O, cholera – powiedział sam do siebie. – Jak cię znajdę? – Paul zmarszczył brwi
i szybko wyjął komórkę. Wybrał numer do Tomka, mając nadzieję, że choć on wie,
gdzie jest Roxanne.
Dowiedział się jedynie tyle, że dziewczyna przyjechała
tu w sprawach zawodowych i zatrzymała się w jednym z rzeszowskich hoteli. I
wyruszył na jej poszukiwania, licząc chyba jednak na cud.
Rzeszowa nie znał za dobrze. Znał tylko najbliższą
okolicę, czyli halę i sklep spożywczy, do którego chodził tylko i wyłącznie po
cukry proste. A więc dziś zapuścił się trochę głębiej, więc na wszelki wypadek
wziął ze sobą mapę. Natrafił na hotel niedaleko miejsca, gdzie pracuje Tomek i
wszedł. Spytał recepcjonistek, czy jest tutaj Roxanne Claythrone, ale
żadna nie chciała mu powiedzieć. W końcu pokazał im torebkę, która była jej
własnością i wtedy kazały mu iść do pokoju 52. Podziękował grzecznie i pobiegł
w kierunki windy. Szukał pokoju i po chwili go znalazł. Wziął głęboki oddech i
zapukał energicznie. Otworzyła mu ta sama brunetka, którą widział u Tomka. Była
nieco zdenerwowana, a gdy zobaczyła Paula zdenerwowanie zamieniło się w
zdezorientowanie.
- Tak? – powiedziała.
- Paul Lotman. Miło mi. – Podał jej rękę. Niechętnie
ją uścisnęła. – Znalazłem pani torebkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz