Ty. Odwiedzasz mnie w szpitalu i przynosisz kwiaty. Już, na szczęście, nie tulipany, a piękne, czerwone róże. Uśmiechasz się ciepło i mówisz o sobie z wielkim zapałem. Czasem pytasz o mnie, ale widząc niechęć z mojej strony, udajesz, że o nic nie pytałeś i dalej mówisz o sobie. Ogólnie rzecz biorąc, nie lubię pozytywnych osób i najlepiej to zadźgajmy się wszyscy nożami, bo życie jest niesprawiedliwe, ale ty jesteś cudowny.
- Chcesz iść na kakao? – pytasz i już wstajesz, myśląc, że się zgodzę.
I masz rację, bo zgadzam się i razem idziemy do szpitalnego, obleśnego bufetu z nie najgorszym kakao. Trafiasz w mój czuły punkt, Pierre. Kakao uwielbiam, ale ciebie chyba jeszcze bardziej.
Wychodzę, ze szpitala. Zabierają mnie Pawlakowie z Julką. A ja ciągle myślę o tobie i w duchu mam nadzieję, że nagle wyskoczysz zza drzewa. To nieprawdopodobne, że tak zauroczyłam się w facecie, który mnie potrącił i mało przez niego nie zginęłam.
Pawlakowie znów zadają niewygodne pytania, a ja znów milczę lub tylko odpowiadam półsłówkami. Krystyna i Marian są zirytowani, ale mimo to zachowują spokój. Ja bym tak nie mogła. Mam nadzieję, że nie będę miała dzieci, bo będę strasznie złą matką.
Widzę ciebie gdzieś w oddali. Chcę pomachać i krzyknąć twoje imię, ale ty sam już przychodzisz. Niezmiernie się cieszę i zapraszam cię na kakao. Godzisz się, bo nie umiesz mi odmówić. Szepczesz coś pod nosem, że jeszcze trochę wypadów na kakao i ciastko, a nie będziesz mógł wyskoczyć nad siatkę. Śmieję się głośno, choć to do mnie niepodobne. Powinnam cię zbyć ironią i brakiem poczucia humoru, ale Pierre, ty działasz na mnie dość dziwnie. Nie jestem sobą przy tobie.
W kawiarni opowiadasz o dzisiejszym treningu i urodzinach jednego z twoich kolegów. Szczerze to słabo cię rozumiem, bo przeplatujesz angielski z francuskim, którego szczerze nienawidzę, choćby ze względu na akcent. Ale mimo to słucham cię, a raczej patrzę na twoje usta i udaję, że wiem o czym mówisz i tylko kiwam głową.
- Lubisz siebie, co nie? – pytam pewna twojej odpowiedzi, więc uśmiecham się z satysfakcją.
- Nie bardziej niż ciebie.
Uśmiech znika z mojej twarzy. Czuję jak się czerwienię, a teraz to ty uśmiechasz się z satysfakcją i nieźle ci wychodzi granie romantyka.
- Umiesz się podlizać – stwierdzam szybko i chcę upić łyk kakao, ale moja filiżanka jest pusta. Zamawiam więc kolejną.
- Chodzi o kakao czy to, co powiedziałem?
- Wiesz, Pierre, głębokie myślenie wydłuża przyrodzenie.
Śmiejesz się cicho.
-Chyba pozytywne myślenie. Jak coś ci nie pasuje to mogę iść i kupić ci żółte tulipany.
- U mnie nie ma pozytywnego myślenia. Miłości nie ma, jest matematyka. Wolę jak zostaniesz. To dla mnie większa katorga niż jakieś tulipany.
Unosisz brew do góry i chcesz coś powiedzieć, ale wahasz się długo. W końcu ciszę przerywa twój telefon. Bierzesz go do ręki i z obojętnym wyrazem twarzy odbierasz połączenie. Rozmawiasz chwilę, po angielsku, ale i tak nic nie rozumiem.
- Dzwonił Rafał... – mówisz, chowając telefon z powrotem do kieszeni.
- Nie pytałam cię o to – przerywam ci szybko i krzyżuję ręce na piersiach.
Śmiejesz się z lekkim zdenerwowaniem lub raczej zirytowaniem.
- Muszę iść.
- Skoro tak twierdzisz. Cóż, powiedzmy, że ci wierzę.
- Musisz uwierzyć, bo jak to sama ujęłaś – umiem się podlizać. Poza tym lubisz mnie, więc już tylko czekasz aż znów się spotkamy i się umówimy. Oszczędzę ci nieprzespanej nocy i może spotkamy się w piątek o dwudziestej? Przyjadę po ciebie.
Próbuję nie okazywać mojego zdziwienia i chcę coś ci odpowiedzieć, bo widzę, że czekasz na moje potwierdzenie.
- Kim jest Rafał? – odbiegam od tematu, sama nie wiem czemu.
- Nie pytałem o to, ale uznajmy, że to twoja forma wypowiedzi : Tak, umówię się z tobą, Pierre!
Śmiejesz się głośno, zostawiasz na stoliku pięćdziesięciozłotowy banknot i wychodzisz, jeszcze oglądając się za siebie. Patrzysz się na mnie dokładnie siedem sekund.
Jakoś mało przejmowałam się naszą randką. Chyba miałam dużo spraw na głowie. Cała beznadziejna sytuacja dotarła do mnie o godzinie osiemnastej czterdzieści. Oczywiście siedziałam nieumalowana, brudna i pełna rozpaczy, bo nie miałam zielonego pojęcia, co na siebie założę.
Kilka sekund później doszłam do wniosku, że najbardziej wolałbyś mnie bez niczego.
Sytuację beznadziejną przerywa Julka, która maluje mnie i mówi, w co mam się ubrać. Ledwo się wyrabiamy, bo słyszę jakiś samochód podjeżdżający na parking a potem dzwonek do drzwi.
Witasz mnie krótkim pocałunkiem w policzek. Dość niewinnym, po którym obydwoje się czerwienimy. Przecież nigdy mnie nie całowałeś. Spuszczasz głowę i otwierasz mi drzwi do swojego Citroena. Dużego Citroena.
- Podobno duży samochód pomaga facetom zapomnieć o małym przyrodzeniu – śmieję się, a ty lustrujesz mnie i tylko ciężko wzdychasz.
- Czemu ty ciągle mówisz o moim przyrodzeniu?! Jeśli chcesz to się przekonasz – odpowiada w końcu.
- Przekonać o czym?
- Jesteś taka głupia czy tylko udajesz? – Robisz krótką pauzę. – Robimy to w moim dużym samochodzie czy jedziemy do mnie do domu? A może u ciebie?
Przygryzam wargę, chcę ci odwarknąć coś, ale zupełnie nie wiem co. Sprawiasz, że już nie mam argumentów i chce byś był.
- Ale nie masz w bagażniku ani nigdzie indziej żółtych tulipanów?
- Nie, tylko kakao w termosie.
________
hahahhahahahaha
________
hahahhahahahaha